LITERATURA – DZIŚ I JUTRO rozmowa z pisarzem Maciejem Pinkwartem
LITERATURA – DZIŚ I JUTRO rozmowa z pisarzem Maciejem Pinkwartem
Jest Pan bardzo wszechstronnym autorem. W swoim dorobku ma Pan zarówno powieści, opowiadania i wiersze, jak i biografie ciekawych postaci, różnorodne teksty dziennikarskie, a nawet przewodniki. W pewnych tekstach dzieli się Pan z czytelnikami swoją wiedzą. W innych opiniami. Ale co w takim razie z fikcją? Co skłoniło Pana do stworzenia opowiadań? Co decyduje o tym, że ludzie piszą własne historie?
Moja droga literacka zaczęła się od dziennikarstwa. I, jak każdy dziennikarz, opierałem się na relacjonowaniu i komentowaniu faktów. Fakty to podstawa. Natomiast każdy dziennikarz ma w sobie taką potrzebę odejścia od schematu, czyli, krótko mówiąc, ucieczki w literaturę. Na początek jest to literatura faktu. W moim przypadku przewodniki czy takie formy paraliterackie w dziennikarstwie jak felieton czy reportaż. Natomiast od tego też jest pewna droga odejścia, odejścia w świat fikcji. Z tym, że mnie przychodzi to z wielkim trudem. Wszystkie moje opowiadania i powieści są w dużej mierze inspirowane czy też wywołane przez realia świata rzeczywistego. Na ogół bierze się to stąd, że ten świat dostarcza nam tak wiele bodźców, że w pewnym momencie wejście w świat fikcji może polegać na wygonieniu rzeczywistości. Dlatego najłatwiej jest budować własną nierzeczywistość z klocków pochodzących z rzeczywistości. Trzeba je tylko inaczej poustawiać. Moje teksty polegają właśnie na tym. Obecnie kończę pewne opowiadanie – to taka tradycja, że co roku piszę na Boże Narodzenie opowiadanie, które potem znajduje się u kogoś pod choinką – i tym razem postanowiłem dać głos realiom. Moi bohaterowie to autentyczni ludzie, naukowcy, którzy nadal działają. Jeden z nich jest Polakiem, drugi Amerykaninem z Afryki, trzeci Japończykiem. A akcja, żeby było śmieszniej, toczy się w Krakowie i w Gliczarowie, na domiar złego w Dolnym. Moje postacie są prawdziwe, ale działają w świecie fikcji. Ciągle chyba nie mogę się oderwać od tej rzeczywistości, choć parokrotnie próbowałem. Nawet takie opowiadania, które wcześniej pisałem, całkowicie odrealnione, też opisują świat fikcji zaprzeczający rzeczywistości.
Literatura towarzyszy człowiekowi już od czasów starożytnych. W czym tkwi istota jej nieprzemijającego fenomenu?
To są dwie sprawy. Po pierwsze, chęć odwzorowania obrazu otaczającego nas świata i próba jego interpretacji. Po drugie, chęć, aby, choć na chwilę, stać się Bogiem i stworzyć świat własny, z własnymi bohaterami. Aby nadać tym bohaterom elementy życia zależne tylko od nas. W realu takich możliwości nie ma nikt. A w świecie fikcji możemy sobie pozwolić na kreację postaci, dla której będziemy Bogiem. Często zresztą kreujemy bohaterów na swój obraz i podobieństwo.
Czy wobec tego literatura jest niezastąpiona?
Powinniśmy najpierw dogłębnie zdefiniować słowo literatura. Jesteśmy, czy może raczej byliśmy, przyzwyczajeni do tego, że literatura to słowo pisane, drukowane i udostępniane ludziom. Natomiast teraz musimy wziąć pod uwagę, że literatura konwencjonalna, czyli ta, którą ja między innymi powołuję do życia, staje się coraz bardziej czymś nierzeczywistym, czymś, co odchodzi. Utyskuje się, że jedna czwarta Polaków nie ma w domu ani jednej książki, a więcej niż połowa nie przeczytała tekstu dłuższego niż SMS. Oczywiście, możemy na to narzekać, ale nie możemy zamykać oczu na ten fakt. Mówi się, że odchodzimy od słowa pisanego do kultury obrazkowej. Tymczasem to nie jest odejście. To jest powrót. Literatura zaczyna się od piktogramów i obrazków. Zanim zaczęliśmy pisać, zaczęliśmy rysować. Czy to jest efektem tego, że brzydko mówiąc, trochę schamieliśmy i przestaliśmy się zajmować literaturą? Pewnie trochę tak, ale to też jest skutek, a nie przyczyna. Odchodzimy od słowa pisanego przy formalnym wzroście poziomu wykształcenia. Oczywiście są osoby, nawet dysponujące tytułami profesorskimi, które nie wykazują ani śladu kultury. Przykładów mamy wiele dookoła. I odwrotnie. Osoby niemające dyplomów mają tej kultury czasami znacznie więcej. Ale nie w tym rzecz. Nie ma takiej potrzeby a czasami nie ma czasu. Ja czytam sporo. Uważam, że pisarz, który tylko pisze, daleko nie zajdzie. Inna rzecz, że jeden z moich piszących kolegów na pewnym spotkaniu autorskim powiedział taką złotą myśl: w Polsce jest więcej osób piszących niż czytających książki. To ponury żart, ale coś w tym jest. Musimy się zastanowić, czy literatura nie przejdzie takiej metamorfozy, że my, pisarze będziemy musieli pogodzić się tym, że piszemy na blogu, a nie w książce, że naszym czytelnikiem jest ktoś idący od obrazka do obrazka, od sweetfoci do sweetfoci. Taka jest w tej chwili rzeczywistość. Jak się do niej odniesiemy, nie wiem. Polska jest krajem kiepskim do porównań, bo kraje nawet o niższej i krótszej kulturze niż nasza, jednak mimo wszystko dysponują ogromnymi nakładami literackimi i ludzie czytają książki. Ja sporo jeżdżę po świecie. Codziennym obrazkiem, czy na plaży, czy w górach, czy w innym miejscu wypoczynku, jest człowiek, który ma przy sobie książkę, często czytnik. I ten człowiek rzadko kiedy mówi po polsku.
Rzeczywiście, statystyki straszą, że poziom czytelnictwa w Polsce jest bardzo niski. Mamy powód do zmartwienia?
Myślę, że tak. To znaczy powód to zmartwienia jest. Ja wierzę w te statystyki. Mając do czynienia często z ludźmi o niewysokim stopniu wykształcenia i kultury, widzę, że to się często bierze właśnie z braku kontaktu z książką. Książka, cokolwiek byśmy nie powiedzieli na temat archaiczności tej formy, kształtuje wyobraźnię, w znacznie większym stopniu niż film czy komiks. Bo mimo wszystko uruchamiamy swój własny aparat pojęciowy, by sobie wykreować te postacie czy sytuacje, o których autor pisze. I to jest powód do zmartwienia. Tylko, tak jak powiedziałem, są kraje o niewysokim stopniu kultury, gdzie jednak ta sprawa wygląda lepiej niż u nas. To trochę się wiąże z tą książką przyszłości. Przywołałbym tu zdanie Anny Iwaszkiewiczowej, żony pisarza Jarosława, która w jednym ze swoich esejów literaturoznawczych napisała, że cokolwiek byśmy nie powiedzieli o twórczości, zwłaszcza literackiej – twórczość zawsze jest elitarna. Nie ma czegoś takiego jak kultura masowa. Bo kultura adresowana jest przesz nadawcę do odbiorcy. I czy ten odbiorca liczony jest w pojedynczych sztukach czy dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, czytających czy oglądających wystawę, to zawsze interakcja jest osoba do osoby, nadawca do odbiorcy. To elita tworzy sztukę. I w pewien sposób elita ją odbiera. Byłaś w muzeum Picassa w Paryżu? Widziałaś, jakie tam są dzikie tłumy? W muzeum Salvadora Dali w Figueres po prostu nie da się oddychać, bo cały tlen zabierają sąsiedzi. Ale to jest oglądactwo. To wcale nie jest przeżycie tej sztuki. Literatury mimo wszystko nie czyta się masowo. Nawet jeżeli pójdziemy do biblioteki i będzie w niej sto osób i każda będzie czytała dwie książki, to każda z nich jest indywidualnym odbiorcą. Także myślę, że sytuacja literatury nie jest dobra, ale jeżeli trochę się uspokoimy tym, że to zawsze jest paradygmat działalności elity, to trochę nam będzie lepiej. No, nie wiem. Elita nie może chyba składać się w Polsce z 38 milionów osób.
A jak Pan sobie wyobraża książki w dalekiej przyszłości?
Co do przyszłości, to czy grozi nam śmierć literatury w tej formie, w jakiej jest teraz? Myślę, że nie. To trochę przesadzone obawy. Podobnie kiedyś obawiano się, że wprowadzenie telewizji zabije kino i teatr. Wcale nie. To nie tylko uzupełniło, ale nawet wzmocniło tamte dwie działki kultury. Myślę, że z literaturą będzie podobnie. Być może będziemy tworzyli takie – to jest modne teraz słowo, choć fatalnie niewłaściwie używane – hybrydy. Hybryda to coś, co składa się z kilku, czasami niekoherentnych elementów. W literaturze też tak może być i chyba już tak trochę jest. Za czasów mojego dzieciństwa były takie książeczki, z których gdy się je otwierało, wyłaniały się różne postacie. Albo takie z pustymi stronami, gdzie trzeba było dorysować kolejnego bohatera. Dobrze, ale to jednak nie jest literatura. Jeśli ma pozostać literaturą, to jest słowem pisanym kierowanym do odbiorcy, to właściwie są tylko dwie możliwości. Obie są w użyciu już dziś. Nośnikiem tekstu może być papier, szmatka, cokolwiek na czym się drukuje, może być nawet plastik, choć może – fu! – plastik, niedobrze. A druga sprawa to elektronika, przewidziana już dawno przez Stanisława Lema. On pod koniec lat 50, w swojej powieści Powrót z gwiazd wymyślił coś takiego: gość, którego nie było na Ziemi kilkadziesiąt czy może kilkaset lat, idzie do biblioteki, chcąc uzupełnić swoją wiedzę. Wymienia kilka tytułów i dostaje garść kryształków. Te kryształki wsadza się do optonu, jak to Lem określił, i tam na ekranie pokazuje się tekst. My już to mamy. Każdy z nas ma możliwość czytania na telefonie, tablecie czy czytniku Kindle. Powiem szczerze, że ja cenię obydwie formy. Kindle jest wygodniejszy, ale trudniej jest po nim mazać ołówkiem. A ja, niestety, jestem okropnym czytelnikiem, bo ja niszczę książki, o ile nie jest to literatura piękna. Choć i tu zdarza się, że coś podkreślę, bo: O, kurczę, jak on to fajnie napisał! Szkoda, że to nie ja. Także literatura, moim zdaniem, zachowa swoją formę, choć w pewien sposób będzie modyfikowana technicznie w stosunku do potrzeb swoich odbiorców.
Niemniej obecnie nowoczesna technologia i tradycyjne czytelnictwo często są zestawiane ze sobą na zasadzie opozycji. Jak rozumiem, niesłusznie?
Niesłusznie. Według mnie, to takie w szerokim znaczeniu ceperskie ujęcia, gdy ktoś na przykład mówi: Och, jak tak lubię wziąć książkę do ręki, poczuć jej ciężar, zapach, farbę drukarską, i tak dalej. No dobrze, biorę tę książkę, widzę litery, ale widzę tylko, że są, a nie potrafię ich przeczytać, bo mi się wzrok popsuł. Oczywiście, mogę sobie wziąć okulary i pewno to zrobię, ale na czytniku mogę sobie powiększyć czcionkę i nie brać okularów.
Wiem, że Pana śmieszy wąchanie książek, ale ja to lubię. I właśnie z tego powodu do tej pory nie przekonałam się do e-booków.
Powiem ci tak: ostatnio pisarze piszą coraz grubsze książki. Może im płacą od wiersza? Albo jak ktoś zacznie pisać, to nie umie skończyć? To też się zdarza. Ale niestety, tak się składa, że – uwaga, teraz będzie intymnie – nie mam żadnej możliwości, żeby spokojnie poczytać za dnia, więc robię to w łóżku. I teraz weź sobie do ręki książkę, która jest luksusowym wydaniem, ma twardą oprawę, kredowy papier i wielkość formatu A4. No, nie da się! Albo na przykład, wyjeżdżasz na wakacje. Jak weźmiesz kilka książek, takich jak opisałem, to będziesz płacić nadbagaż w samolocie. A na czytniku możesz mieć tysiące książek i wszystko jest OK. Myślę, że forma jaką ma literatura jest sprawą drugorzędną, a właściwie powinna być związana z celowością wykorzystania tych książek. Są takie, które powinny być czytane na papierze, z rozmaitych powodów. Inne można i tak, i tak. Ja na przykład czytam na telewizorze. Plik PDF przy pomocy WiFi i Bluetootha wyświetlam sobie na ekranie. I tam mam duże litery, odpowiednią odległość; oczy się nie męczą. Młodzi ludzie nie potrafią tego zrozumieć, ale jeżeli taki staruch jak ja musi przeczytać jakąś książkę w krótkim czasie, to poświęca na to osiem, dziesięć godzin dziennie. Oczy są do wymiany po takim dniu.
Nie spotkałam się nigdy z takim rozwiązaniem. Ale faktycznie, jak Pan to wytłumaczył, to brzmi to całkiem rozsądnie.
To, jaką formę przybierze literatura, to sprawa drugorzędna. Trzeba ją dostosowywać – do swoich możliwości, do treści książki i do potrzeb odbiorcy. Bo literatura istnieje tylko wtedy, kiedy wychodzi poza domową szufladę. Musi mieć odbiorcę.
A czy Pan coś pisze w tym momencie? Ma Pan jakieś plany wydawnicze?
W tej chwili wychodzi moja nowa książka. Niestety nie jest to powieść, czego bardzo żałuję. Jest to książka naukowa pt. Mit Zakopanego i mity zakopiańskie. Jest bardzo gruba, ma bardzo dużo przypisów i nikt tego nie przeczyta, ale pewno każdy związany z Zakopanem człowiek powinien to mieć, bo to jest takie kompendium wiedzy o sprawach zakopiańskich. Ja natomiast namówiłem wydawcę, aby zrezygnował całkowicie z materiału ilustracyjnego.
Dlaczego? Czy to by tej książki nie wzbogaciło?
To by niczego nie dało. Jeżeli książka zaczyna się od historii powstawania tego zakopiańskiego mitu – to jest początek XIX, może koniec XVIII w. – opiera się na cytatach z dzieł Stanisława Staszica czy Wincentego Pola. To co, damy fotografię Staszica? Po co nam to? Co to da? Czy to, jak ksiądz Staszic wyglądał, miało jakiś wpływ na to, co pisał? Wątpię. Tak samo szykowana gdzieś na daleką przyszłość Encyklopedia Zakopiańska też raczej nie powinna mieć ilustracji. Po co mamy dawać zdjęcia? Jakie zdjęcia? Będziemy się nimi zachwycać? Wątpię.
W takim razie czekamy na kolejne książki Pana autorstwa. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Z Maciejem Pinkwartem rozmawiała Apolonia Lichaczewska.
Zdjęcie (archiwum prywatne Macieja Pinkwarta)
Continueremo a pubblicare aggiornamenti sul mondo del Booktrailer Film Festival se hai domande o suggerimenti, contattaci!
Seguici su Facebook e Instagram.
Booktrailer Film Festival
Uno spazio d’incontro e di confronto sulla lettura e sulle sue modalità di promozione attraverso il linguaggio del cinema
Rimani aggiornato
Rimani aggiornato sulle ultime novità riguardanti il Booktrailer Film Festival